Jest to John Stokes – 59-letni marzyciel z Irlandii, który po dwudziestu latach poszukiwań znalazł dom w Iwano-Frankiwsku.
Spotykamy się w jego ulubionej kawiarni. Srebrna broda i włosy, jasna odzież wyróżniają mężczyznę spośród innych: John jak gdyby się świecił.
– Cześć, umawialiśmy się spotkać, – witam go po angielsku.
– Witaj. Miło cię widzieć, – uśmiecha się John i uściska.
Dziwne, ale ten gest się nie wydaje mi zamachem na własną przestrzeń. Uśmiech zaczarowuje.
Najpierw staram się wyjaśnić, kim jest John Stokes. Lecz on sam tego nie wie.
Człowiek ciągle się zmienia. Z lat dziecięcych, powiada, pytam siebie: „Kim jest John Stokes?”. I za każdym razem jest inna odpowiedź.
John się urodził i do trzydziestu pięciu lat mieszkał w stolicy Irlandii Dublinie. Aż nagle się pojawiło odczucie, że trzeba jechać do Nowego Jorku.
Nie mając ani dużych pieniędzy, ani kontaktów, John wyrusza do nowego miasta.
W Nowym Jorku mężczyzna znalazł przyjaciół, nadzorował kościół, więc mu udzielono możliwości za darmo mieszkać w najlepszej dzielnicy Manhattan, dużo tworzył, lecz nie czuł się jak w domu.
Marzenie znów powołało do podróży.
“Nieważne, czego życie ode mnie wymaga. Przyjmuję i robię wszystko”.
Miasto szczególnych ludzi
Najpierw życie przywiodło Johna do Irlandii Zachodniej, potem – do Danii, Polski, a w końcu do Ukrainy.
«Zakochałem się w swobodzie życia tutaj: ludzie nie posiadają tu dużyc pieniędzy i nie są wciśnięci w ramy. Podobnie jak Irlandia trzydzieści lat temu, gdy w kraju jeszcze nie kontrolowano ludzkiej świadomości. Wówczas to naprawdę było szczęśliwe miejsce dla życia».
Odwiedziwszy kilka ukraińskich miast i Huculszczyznę, trzy lata temu mężczyzna trafił do Iwano-Frankiwska. Poczuł się jak w domu.
«Człowiek nigdy nie potrafi zrozumieć, dlaczego życie poukładało się właśnie tak. Miałem odczucie, że niby dusza miasta woła».
Dla Johna Frankiwsk nie jest zbyt małym lub zbyt dużym miastem, żeby zanudzać. Wędrownika zachwyca dawne śródmieście, park, czyste Bystrzyce i mieszkańcy, którzy spontanicznie mówią „cześć”.
«Frankiwszczanie – wolni ludzie z Bogiem w sercu. Sądzę, że właśnie w ich religijności chowa się tajemnica tego miasta. Nie chodzi tu o odwiedzanie cerkwi, lecz o to, jak postrzegają życie».
Z kimś wędrowiec obcuję przy pomocy muzyki, z innymi widzi się przez minutę, ale ten związek ma dla niego głęboki sens.
Ciepło wspomina „dziwną dziewczynkę” w wieku około trzech lat, beztrosko biegającą przy Ratuszu. Zobaczywszy Johna z ukulele, dziecko zwolniło bieg, zaczarowane popatrzyło na muzyka i pobiegło dalej. Opowiada tę historię tak, jak gdyby mówił o fragmencie z arcydzieła filmowego, którego nie da się zapomnieć.
John mówi, że Europejczycy i Amerykanie mogliby się dużo nauczyć od Frankiwszczan, ponieważ oni są bardziej naturalni. Jeśli się nie podobasz człowiekowi, na pewno będziesz o tym wiedział.
Dla porównania mówi o sąsiedniej Polsce. Ludzie bardzo grzeczni, ale ty nie wiesz, co się tak naprawdę kryje za tą fasadą.
«Frankiwszczanie mogą nauczyć być prawdziwymi. Brakuje im chyba europejskiej organizacji i bardziej świadomej postawy do remontu dróg».
Człowiek nie może się czuć samotnym
Do Frankiwska John przyjechał z koleżanką Elą. Ona też została w mieście: urodziła dziecko i zajmuje się malowaniem mandali.
Natomiast wędrownik nie ma rodziny. Były różne znajomości, jednak John zawsze czuł potrzebę być wolnym. Najgłębszy związek miał z Niemką, która chciała urodzić dziecko. Wówczas John nie był gotowy mieć dzieci i kobieta go opuściła.
Wcześniej wędrownik często czuł się samotnym, a teraz się pozbył tego uczucia.
«Samotność – to tylko etap na drodze do postrzegania siebie. Człowiek nie może czuć się samotny».
Obecne swoje życie John uważa za bardzo proste. Pisząc piosenki i rysując, czuje, że żyje.
W ciągu trzech lat Frankiwszczanin z Irlandii zmienił dużo mieszkań. Przez jakiś czas mieszkał w hostelu. Teraz wynajmuje mieszkanie przy ul. Pyłypa Orłyka.
Żyje bezpretensjonalnie i ceni małe radości. Śpiewa piosenki przy Ratuszu i uczy małe dzieci języka angielskiego. Tych pieniędzy wystarcza na życie.
Wędrownik trzyma się reguł równowagi: pije nie więcej, niż jedną filiżankę kawy dziennie, zachwyca się huculskimi tradycjami obchodów Bożego narodzenia i nie lubi Dnia świętego Patryka.
«To nie jest radosne święto. Uważa się, że Patryk przyniósł chrześcijaństwo do Irlandii. Tak naprawdę, to on wprowadził surowe tradycje chrześcijańskie i kontrolę duchowych nad wiernymi».
W jedzeniu John niewybredny: nie lubi burgerów i nazywa siebie „przeważnie wegetarianinem”. Z kuchni ukraińskiej uwielbia barszcz, placki ziemniaczane, pierogi z ziemniakami, serem, grzybami, owocami, a jeszcze – banusz.
Frankiwsk – punkt docelowy
John Stokes podróżuje dalej i za każdym razem jest przekonany, że to właśnie teraz znajduje się we właściwym miejscu.
Wędrowca był w Dnieprze. Mówi, tam żyją mili ludzie, jednak w tym mieście miał poczucie, że powrócił do pewnej przeszłości. Miasto od razu mu się wydało radzieckim i nieotwartym na świeże myśli.
Olbrzymią różnicę w świadomości mężczyzn postrzegł między Frankiwszczanami a Odesytami.
«Byłem niedaleko Odesy. Miałem wrażenie, że tam tylko tak mówią, że wierzą w Boga. Ludzie nie bardzo szczerzy i wielkoduszni. Frankiwszczanie inni. Nie wszyscy, oczywiście, ale większość».
Niedawno John odwiedził Kijów. Było to wspaniałe wydarzenie, lecz dwa dni wystarczyło, żeby szczęśliwie wrócić do domu – do Frankiwska.
«Trudno powiedzieć, jakich zmian potrzebuje miasto. Frankiwsk zmiemia się, a ja się z nim zgadzam i przyjmuję go takim, jaki on jest».
John ma wrażenie, że się urodził i całe życie spędził w Iwano-Frankiwsku. Tylko co dalej?
